PKL już jakiś czas temu wprowadziło możliwość kupna miejscówek na wjazd kolejką na Kasprowy przez internet. Mimo tego cały czas przy dolnej stacji kolejki, bilety te można kupić z tak zwanej drugiej ręki. Oferowane przy dolnej stacji kolejki bilety pozwalają wjechać na górę bez stania w sporej zazwyczaj kolejce, ale są też odpowiednio droższe. Jak przyznają narciarze cena takiego biletu jest najczęściej o kilkadziesiąt złotych wyższa w porównaniu do cennika.
- Kupiliśmy bilety od konika na godzinę 14.00. Nie popatrzyliśmy jednak na godzinę. Wolę zapłacić te 40 złotych więcej i już jechać na górę. Zawsze tak było, już 40 lat temu tak było. Pod tym względem nic się nie zmieniło - mówią narciarze.
- Odsprzedanie biletu nie jest zabronione prawem - tak bezsilność Polskich Kolei Linowych tłumaczy Janusz Ryś, prezes tej spółki. "To dla nas problem prestiżowy. To zjawisko widać. Każdy klient, który podchodzi pod kasy widzi, że są osoby sprzedające bilety znacznie drożej. Jest jednak bardzo duże grono klientów, którzy akceptują ten poziom cenowy. Oni sami nakręcają to zjawisko. Bilet na Kasprowy w drugim obiegu może kosztować 30-40 złotych drożej. Te bilety rozchodzą sie szybko. To pokazuje, że klienci to akceptują" - dodaje Ryś.
PKL już od lat walczy z tak zwanymi konikami. Nie pomogli jednak dodatkowi ochroniarze czy barierki przy kasie, żeby odgrodzić narciarzy i turystów od pokątnych sprzedawców. Polskie Koleje Linowe zapowiadają, że nadal będą tak zmieniać system sprzedaży biletów na Kasprowy Wierch, aby choć trochę zminimalizować tego typu zjawiska.
Problem dotyczy tylko Kasprowego Wierchu, gdzie wagoniki zimą zabierają niewielką ilość pasażerów. Wjazd koleją linowo-terenową na Gubałówkę, bez względu na ilość chętnych, odbywa się praktycznie na bieżąco.
(Przemysław Bolechowski/ko)