Do równie niebezpiecznej sytuacji doszło trzy lata temu w rejonie Hali Gąsienicowej. Wtedy przyczyną awarii maszyny było uszkodzenie łopat wirnika głównego. "Śmigłowiec podchdząc do miejsca gdzie spadł turysta, musiał podlecieć dosyć blisko. Lot był wykonywany w celu ratowania życia. Ogromne zainteresowanie turystów, którzy obserwowali sytuację i chcieli zrobić zdjęcie, spowodowało zrzucenie małych kamieni, które poruszyły kolejne. Jeden z kamieni uderzył w łopaty wirnika i tylko dzięki kunsztowi pilota wszystko skończyło się dobrze i śmigłowiec wylądował awaryjnie" - przypomina naczelnik TOPR.
Przemysław Bolechowski/jg