Czy czeka nas kościelne Me Too?

Myślę, że czeka. To już się do pewnego stopnia stało. Mamy coraz bardziej rozpowszechniony przekaz od ludzi, którzy byli wykorzystywani np. seksualnie albo manipulowani. (...) Rzeczywiście teraz może to się rozszerzyć nie tylko na osoby świeckie, być może właśnie na księży, ale to też nie jest pierwszy ksiądz. Już kilku księży przyznało się, że byli molestowani.

To się rozszerzy na takie osoby, które w różnych wspólnotach i grupach były nie tylko molestowane, ale też manipulowane i doświadczały przemocy psychicznej. To, że taki coming out nie jest napiętnowaniem i że ludzie widzą, że inni też tak mieli i mogą sami się ujawnić i mówić o tym jako o krzywdzie, jest jednym z ważnych aspektów wychodzenia z traumatycznej sytuacji.

Myślenie, że jestem skrzywdzony jako jedyny, że to być może jest jakaś moja wina, ja jakoś tego się przyczyniłem, jest wtórnie traumatyzujące i utrudniające proces zdrowienia i wychodzenia z tego.

Czy Kościół jest miejscem szczególnie podatnym na wpływy osób, które są w sposób nieodpowiedni ukształtowane?

Nie powiedziałbym, że jest szczególnie podatny. Psychomanipulacje i próby zdobycia władzy psychicznej nad drugim człowiekiem to zjawisko powszechne w różnych miejscach.

Problem z Kościołem jest taki, że to miejsce, gdzie jest wspólnota zgromadzona wokół Boga, dobra, piękna itd. Powinien być więc bezpiecznym miejscem. I tu jest ta różnica. Jeśli tego typu psychomanipulacje spotykamy w jakichś miejscach pracy, w polityce, to jest to o tyle mniej groźne, że ktoś może się bardziej tego spodziewać.

Po drugie nie jest tak bardzo połączone z przesłaniem miłości, dobra. I o tyle może być groźniejsze, że człowiek, który przychodzi do takiego miejsca, może być bardziej bezbronny z właśnie z powodu tego samookreślenia Kościoła jako miejsca bezpiecznego. Wtedy psychomanipulacja powiązana jest z tym, co dla człowieka najważniejsze, najbardziej intymne, czyli z jego wiarą religijną, doświadczeniem religijnym, jego relacją do Boga.

Wielokrotnie mówiono o ruchach charyzmatycznych, które miały odnowić Kościół. Nie chcę wylewać dziecka z kąpielą, bo na pewno te ruchy mają też swoje ważne znaczenie, ale znalazły się w nich osoby, które w sposób doskonały wykorzystywały swoją władzę do różnego rodzaju manipulacji. Twórca L'Arche Jean Vanier, który został oskarżony o 25 gwałtów na kobietach. Znani są także francuscy dominikanie, bracia Thomas Philippe oraz Marie-Dominique Philippe. Znana jest też historia polskiego dominikanina, który odsiadywał karę więzienia i teraz czeka na proces kościelny. Kiedy powinno nam się zapalić czerwone światełko, że coś jest nie tak?

Wtedy, kiedy jakiś człowiek próbuje zająć miejsce, można powiedzieć, trochę boskie, to znaczy bardzo dominującego nauczyciela, przekaziciela, wyraziciela boskiej woli.

To zresztą jest charakterystyczne, że tego typu manipulacje miały miejsce zarówno w chrześcijaństwie, jak i w religiach zupełnie innych, jeśli chodzi o teologię, jak buddyzm czy nawet religie Indii, w sytuacjach, kiedy ten tak zwany mistrz duchowy, czy mistrzyni duchowa była supermistrzynią.

Nie było świadomości, że każdy człowiek ma przede wszystkim swoje własne sumienie i że formacja religijna powinna prowadzić do samodzielności. Jest przekaz przeciwny: jakaś osoba jest na tyle blisko Boga czy boskiej rzeczywistości, że może przekazywać innym autorytatywnie, jaka jest boska wola. I rzeczywiście w takich wspólnotach pojawiały się psychomanipulacje, nawet niezwiązane z wykorzystaniem seksualnym. Ci tak zwani mistrzowie duchowi, czy mistrzynie duchowe, próbowali decydować, kto ma się z kim związać, albo zakończyć związek, gdzie ma pracować, gdzie ma rzucić pracę.

Czyli taka ingerencja w życie zupełnie nieuzasadniona?

Każda tego typu ingerencja w życie jest nieuzasadniona. Człowiek, dopóki jest dzieckiem, jest wychowywany przez rodziców, ale dobre wychowanie prowadzi dziecko do jak największej samodzielności.

Im starsze dziecko, tym więcej tej samodzielności powinno być. Więc jak już mamy dorosłych ludzi, powinni być sami za siebie odpowiedzialni. Taki jasny przekaz powinien być w tych wspólnotach. Jak jest odwrotny, to tu się powinna lampka zapalić.

Drugi, moim zdaniem, taki punkt, w którym też powinno nam coś nie grać, to jest coś, co nazywam teologią lęku. Taki przekaz, że wszystko, co jest nie nasze, jest zagrożeniem duchowym. I w ogóle, że wokół w świecie jest ogromna ilość zagrożeń duchowych i tylko u nas możesz tych zagrożeń uniknąć.

Z jednej strony wzbudza się lęk, a z drugiej strony wzbudza się poczucie w człowieku, że u nas możesz tych zagrożeń uniknąć. Człowiek, bojąc się, zdaje się bardziej podatny na manipulacje. I niestety w bardzo wielu wspólnotach charyzmatycznych pojawiła się taka teologia lęku: wszędzie są zagrożenia duchowe, jest lista zagrożeń duchowych, przed którymi my cię możemy ochronić albo zamykając, jakby odcinając od tych bodźców zagrażających: od filmów, od kontaktów itd., albo oferując jakiegoś typu modlitwę albo uwolnienie z jakichś uwikłań, które w tajemniczy sposób się wplątałeś, np. kupując figurkę bożka czy bóstwa w jakimś kraju, w którym byłeś, albo czytając Harry'ego Pottera.

Ale tego rodzaju manipulacje stosują też osoby świeckie w tych wspólnotach, to są liderzy świeccy.

Tutaj nie ma tak naprawdę wielkiej różnicy. Pokusa uzyskania władzy, takiej duchowej, psychicznej nad drugim człowiekiem, dla wielu jest bardzo silna.

W strukturze Kościoła kiedyś było tak, że jedynie księża mogli być liderami. To na szczęście się zmieniło i teraz świeccy też mogą być, ale oni też nie są wolni od tej pokusy.

Kto to powinien w jakiś sposób kontrolować? Jak zrobić, żeby nie było tego rodzaju wynaturzeń?

Kto będzie kontrolował kontrolera? Myślę, że droga nie jest przez kontrolę. Nie wierzę w skuteczność kontroli na przykład instytucjonalnej, ani w skuteczność jakiegoś braku i swobody.

Myślę, że właściwie we wszystkich środowiskach takiego typu manipulacje się pojawiały. więc to nie zależy od postaci instytucjonalnej, czy zależności, czy niezależności od instytucji. Po drugie właśnie to jest pytanie: kto będzie kontrolował kontrolera. Kontrola również rodzi pokusę uzyskania władzy.

Fundamentem powinien być przekaz ewangeliczny: nie nazywajcie nikogo swoim nauczycielem, mistrzem, ojcem, bo jeden jest ojciec w niebie, jeden mistrz nauczyciel, a wy jesteście braćmi i siostrami. Jeśli uznajemy, że nie ma żadnego konkretnego ludzkiego mistrza, nauczyciela, ojca, który potrafi nami pokierować, tylko że wszyscy jesteśmy siostrami i braćmi równymi i odpowiedzialnymi za swoje własne życie, ewentualnie jakoś współdziałającymi ze sobą, to wtedy jest szansa, żeby tych manipulacji i nadużyć uniknąć.

Owszem, dobrze by było, gdyby to się jakoś w strukturze wspólnot odzwierciedlało, ale na przykład mamy w demokratycznych społeczeństwach zasadę check and balances, czyli równowagi różnych władz, że właściwie nie ma jednego kontrolera, tylko jest transparentność, przejrzystość i wzajemna kontrola.

Patrzymy sobie wzajemnie na ręce.

Tak, ale myślę, że zasadnicze i znacznie ważniejsze jest pracowanie nad tym fundamentalnym przekazem formacyjno-edukacyjnym, że nie ma żadnego mistrza, nauczyciela.

Ludzie być może tego potrzebują, ale trzeba wtedy pokazać im, że każdy ma wewnętrznego nauczyciela. Ten nauczyciel w niebie to jest nauczyciel w nas i każdy ma wewnętrznego nauczyciela, który się jakoś w jego sumieniu odzwierciedla. Każdy sam za siebie jest odpowiedzialny. Wszelkie przekazy, przesłania religijne, które mówią: nie, ja jestem tym mistrzem, który coś powie, są fałszywe. Gdyby to był bardzo jasny przekaz, rozpowszechniony od początku, i w takim przekazie jako oczywistości byśmy wzrastali, to byłoby najbardziej skuteczne zabezpieczenie przed takimi nadużyciami i manipulacjami.