Zapis rozmowy Jacka Bańki z Dominiką Kozłowską, szefową miesięcznika Znak.

W twojej ocenie wolność słowa i niezależność prasy są zagrożone po tym co się wydarzyło w redakcji tygodnika Wprost?

- Moim zdaniem nie są zagrożone. Moja ocena jest taka, że każdy odgrywa rolę, do której jest powołany. Opozycja ma coś innego do spełnienia. Ja bym nie biła na alarm. To wkroczenie ABW nie jest znakiem cenzury ze strony państwa. Wielokrotnie mówiłam, że moim zdaniem większym ograniczeniem wolności dziennikarzy jest coraz silniejsza korporatyzacja mediów. Często na dziennikarstwo śledcze przeznaczane są mniejsze środki. Tu widzę zagrożenie. To, że relacje świata polityki i mediów są trudne to nie jest nowe zjawisko. Państwo zawsze stara się szeroko tę klauzule spraw związanych z bezpieczeństwem rozszerzać, żeby chronić niewygodne tematy.

To jest rzeczywisty konflikt wartości? Z jednej strony przestępstwo i dobro państwa a z drugiej strony ochrona źródeł. To jest konflikt wartości?

- Tak. To jest konflikt, który jest strukturalny. Po to są media i po to nazywamy je czwartą władzą. Media tę funkcję pełnią, mimo niektórych diagnoz. Dziennikarstwo śledcze i polityczne miało ostatnio gorszy czas, przez ograniczanie pieniędzy, ale myślę, że jako demokracja jesteśmy na tyle dojrzali, żeby rozumieć konieczność istnienia takiego dziennikarstwa. Praca takiego dziennikarza jest trudna. On musi mieć informatorów i wiedzę, znać świat polityki. Nad takimi tematami pracuje się długo. We Wproście była akurat szybka piłka. To pokazuje, że nasza demokracja jest dojrzała. 15 lat temu taka afera by wywaliła rząd od ręki.

Słyszymy, że jak premier przetrwa długi weekend to przetrwa na stanowisku.

- Tak.

Nie wyczuwam smutki w twojej refleksji. Mamy 25 lat wolności a prowadzimy życie na podsłuchu.

- To jest osobna sprawa. Wydaje mi się, że kwestia podsłuchu, która jest wieloaspektowa, to inny problem. Rozwój nowych technologii pomaga państwu i innym organizacjom. Państwo też może być przez to podsłuchiwane. Za tym nie poszło prawo i obyczaje. W dłuższym okresie pozwoli to wynegocjować nowe relacje między obywatelami a państwem.

Dzisiaj w Krakowie kościół przeprosi za przypadki molestowania seksualnego. Co powinno być konsekwencją tego gestu?

- Nie wiemy jeszcze. Możemy tylko przypuszczać. Są dwie interpretacje. One są skrajne. Jedna jest taka, że ta liturgia pojednania, z powodu tych wszystkich okoliczności, że nie zostały imiennie zaproszone wszystkie ofiary, nie została zaproszona fundacja „Nie lękajcie się”, sprawia, że ten gest zawiśnie w próżni. Nie wiemy czy dojdzie do realnego pojednania ofiar z kościołem. To pewien gest otwarcia i uznania win. To ważne, po tym nikt w kościele nie będzie mógł rozmywać tego problemu. Będą tam najwyżsi przedstawiciele kościoła. To będzie kamień milowy. Z drugiej strony niektórzy mówią, że to będzie miało korzystny wpływ dla instytucji a nie dla ofiar.

Sama konferencja ma charakter zamknięty. To rodzi domysły. Zaproszeni zostali przedstawiciele tylko wybranych mediów a mediów publicznych już nie. Trudno odeprzeć wrażenie, że nie wszystko będzie jasne a dyskusja będzie sprofilowana.

- Ojciec Adam Żak, który w zeszłym roku został powołany na stanowisko Pełnomocnika ds. ochrony dziecka i założył takie centrum wyjaśniał te intencje tak, że to jest konferencja naukowa, żeby przemyśleć dotychczasowe działania. To główny cel. Ma się tu także pojawić jedna z ofiar, chodzi o to, żeby jej tożsamość nie została ujawniona. Można sobie wyobrazić co by było jakby dziennikarze poznali jej tożsamość. Ta osoba nie wyszła do mediów i nie chce publicznie o tym mówić. Takie były wyjaśnienia. Chodziło także o spokój tego wydarzenia.

Jest takie wrażenie, że dyskusja będzie skoncentrowana na sprawcach a nie ofiarach.

- Zobaczymy. Może warto wrócić do tej rozmowy po konferencji. Program jest skoncentrowany na próbie diagnozy. Tam będzie mówił ojciec Adam Żak. On miał rozpoznać skalę problemu w Polsce. Wtedy będziemy mogli dobrać sposoby reagowania. Sprawa ma charakter publiczny. Być może ona powinna być otwarta dla mediów.