Profesor Hartman przekonuje, że jedynie zreferował trwającą w Niemczech dyskusje na temat mozliwości odstapienia od karania związków kazirodczych. "Reakcja w Polsce pokazuje, jaka jest róznica w poziomie debaty w Polsce i w Niemczech. W Niemczech trwa dyskusja, w Polsce gdy ktoś próbuje ją zreferować, staje się przedmiotem dzikiej nagonki" - mówiłprof. Hartman w porannej rozmowie Radia Kraków.

Na swoim blogu profesor Hartman napisał, że "Być może piękna miłość brata i siostry jest czymś wyższym niż najwznioślejszy romans niespokrewnionych ze sobą ludzi" i że "jeśli udaje się powiązać harmonijnie miłość macierzyńską albo bratersko-siostrzaną z miłością erotyczną, to osiąga się nową, wyższą jakość miłości i związku".

Przeczytaj: Jan Hartman wyrzucony z Twojego Ruchu!

 

Zapis rozmowy Jacka Bańki z profesorem Janem Hartmanem.

Jest pan już bezpartyjny?

- Mnie tu nie powinno być. Byłem zapraszany jako polityk partyjny a teraz jestem nikim.

 

To za dużo powiedziane. Skoro pan tak ostro rozpoczął to ja też. Dostaje pan pytania, czy pan zwariował?

- Tak. Niektórzy nie mogą zrozumieć, że w Polsce ktoś może mówić o takich rzeczach jak stosunek kazirodczy między rodzeństwem. Ja tak mam, że o wszystkim piszę, co mnie dotyka.

 

Dotyka to pana? Chciał pan zaszokować?

- Ja jestem zaszokowany. W Niemczech trwa debata publiczna na temat losu tysięcy par rodzeństw, którzy żyją jak przestępcy. To złamanie tabu. To pokazuje, jak wielka jest racjonalność życia na zachodzie. W Polsce tak nie jest. Tu się urządza polowanie na czarownice.

 

Ale to jest przestępstwo.

- Dobrze. O przestępstwach i o tym, jakie powinno być prawo, toczy się dyskusję. O tym będzie szczególna dyskusja. Jednak ona na poziomie profesorskim się toczy w Niemczech.

 

Pan jest przedstawicielem UJ. Rozumiem, że taką debatę można toczyć na poziomie akademickim. Tymczasem pisze pan na blogu.

- W Niemczech debata jest publiczna. To, co ci ludzie mają na swoją obronę, te drażliwe argumenty i słabości argumentacji, która jest za surowym traktowaniem, może wybrzmieć. Mój tekst jest literacki, to prawo felietonu. Ja rozważam to, co się kryje za tabu. Jakie myśli i argumenty mogą się kryć za grubą warstwą oburzenia. To zostało ujawnione. To, że tabu jest złamane w Niemczech, że mówi się publicznie o tym, jak o innych sprawach, proponując reformę kodeksu karnego, to dobrze. Dyskusja musi być.

 

Niczego nie rozstrzygniemy. Rozumiem, że jest pan wrogiem publicznym numer 1?

- To pokazuje, w jakim kraju żyjemy.

 

Co pan powie dzisiaj studentom? Że pan tylko żartował?

- Pan się chce przyłączać do nagonki? Czytał pan ten tekst?

 

Czytałem wpis.

- W całej wersji? Inni nie czytali.

 

Czytałem te fragmenty, które były publikowane.

- Wie pan, że nie mówi się o tekście po fragmentach. Dajmy spokój.

 

Co pan powie studentom?

- Ale co mam powiedzieć.

 

Odnośnie tego tekstu.

- Jak mnie będą pytać, to będę odpowiadał. Nie ja jestem ważny, ale to wydarzenie, że niemieccy profesorowie podnoszą tę kwestię.

 

Pana wypowiedziami zainteresował się rzecznik dyscyplinarny UJ. Co pan mu powie?

- Zależy, co on do mnie powie. Jak usłyszę zarzuty, to będę odpowiadał. Ich jeszcze nie ma. Pewnie będę tłumaczył, o co chodzi. To jest mało ważne. Jest różnica między poziomem debaty w Niemczech i Polsce. Tam jest debata odnośnie prawa a u nas próba odniesienia się do tego, powoduje, że autor staje się przedmiotem dzikiej nagonki. Tam profesorowie nie są ciągani po komisjach. U nas jest inaczej.

 

W Polsce mamy profesora Rońdę.

- Ja mówię o różnicy między etykami niemieckimi i polskimi. U nas profesor podnosi tę kwestie i jest przedmiotem nagonki. To pokazuje tabu. To ważne wydarzenie, bo tabu jest łamane. Chodzi o zakaz mówienia o tym. Przepisy kodeksu traktuje się jako każde inne.

 

Pan pisał jako profesor UJ czy przedstawiciel Twojego Ruchu?

- Jako publicysta. Jestem człowiekiem pióra, instytucjom nic do tego. Blog ma swoje prawa. Na pewno nie przekroczyłem granic wolności słowa. Pisałem jako ja a nie jako profesor czy człowiek partii. Wstydu nie ma. To przypominanie o dyskusji i jakie bulwersujące myśli się pojawiają. Tabu zostało przełamane.

 

To dziwne, że obrońcą dobrych obyczajów staje się Janusz Palikot.

- Nikt mi w partii nie zarzuca, że złamałem dobre obyczaje. To jest paradoks, że znalazł się święty Janusz. W partii jest nerwowość. Jak ktoś niszczy sam siebie, partia wyrzuca funkcjonariuszy to znaczy, że jest w kryzysie. Mam nadzieję, że ten festiwal się skończy. Kilka osób tam jeszcze zostało. Ja liczę, że to szaleństwo się skończy. Ja się identyfikuję z tą partią. Mam nadzieję, że oni się odrodzą i wybory przeprowadzą.

 

Wszystko zostało zmarnowane. Było 40 posłów i jest rozsypka.

- Zostało 15 i każdy może zrobić wszystko. Odejście jednego znaczy, że klub będzie zdegradowany. Sytuacja partii jest trudna, ale życzę im wszystkiego dobrego.

 

To koniec pana kariery politycznej?

- Z pewnością nie. Moja misja filozofa obejmuje politykę. Otwieram tematy i mówię, to moja misja. Nie ugnę się.