Jeśli chodzi o Chopina, to bardzo szybko publiczność włoska zakochała się w jego muzyce, jeszcze za jego życia.
Tak było od samego początku. Mamy pierwszy artykuł poświęcony Fryderykowi Chopinowi, który pochodzi z 1845 roku, podpisany był t-li. Odkryłam niedawno, że chodzi o krytyka, który nazywał się Giuseppe Torelli, dokładnie tak jak znany z historii muzyki skrzypek.
Czy Chopin był we Włoszech?
Chopin był we Włoszech niestety bardzo krótko, w Genui i prawie nie ma śladów jego pobytu tam. Sądzę, że na pewno znalazł się w Genui akurat dzięki kontaktom z George Sand, ponieważ ona już wcześniej tam była z Alfredem de Musset. Ale to tylko moja hipoteza.
Mieszkasz w Krakowie i to już bardzo długo. Czy to ten Chopin połączył dla Ciebie Włochy i Polskę?
Absolutnie, jestem w Polsce dzięki Fryderykowi Chopinowi, którego muzykę odkryłam, kiedy miałam 13 lat. Tata kupił akurat płytę, która zawierała same utwory Fryderyka Chopina. Zebrał dla mnie całą jedną kolekcję zawierającą twórczość różnych kompozytorów, właśnie twórczość fortepianową. I druga płyta była właśnie poświęcona Fryderykowi Chopinowi. I tak się zaczęło z miłości do muzyki i pragnienia znalezienia się w kraju Fryderyka Chopina. Pragnęłam absolutnie także poznać podłoże jego twórczości, jego korzenie. I odkąd miałam 13-14 lat uważała, że prędzej czy później muszę się nauczyć języka polskiego. Cieszę się ogromnie, że mogłam to zrobić i nadal to robię.
A dlaczego wybrałaś Kraków, a nie Warszawę? Bo jeśli Chopin, to od razu myślimy o Warszawie.
To prawda, sama też tak myślałam na samym początku, że pojadę na pewno do Warszawy, natomiast okazało się tak, że mając 16 lat chodziłam na koncerty muzyki fortepianowej i w ten sposób spotkałam pianistę, który pochodził akurat z Krakowa.
A to jest pewien znany pianista…
Tak, to Marek Szlezer. Więc on koncertował we Włoszech wtedy. Dzięki temu go poznałam i po paru latach, po dłuższej korespondencji w języku angielskim, spotykania się we Włoszech, przyjechałam w końcu do Polski. Po raz pierwszy w zimie, na przełomie 2000 i 2001 roku. I powoli właśnie ta nasza historia ewoluowała tak, że w 2004 roku znalazłam się w Krakowie.
I trafiłaś na krakowską muzykologię.
Tak, bardzo zależało mi na zdobyciu także polskiego wykształcenia muzycznego.
Co zdziwiło Cię najbardziej w odbiorze muzyki Chopina we Włoszech?
Może fakt, że jest pewna stała. Właściwie od zawsze mówimy o muzyce Fryderyka Chopina w sposób silnie metaforyczny. To język metaforyczny rzeczywiście, który do dziś jest wykorzystywany, ale jest to bardzo piękny i sądzę, że skuteczny sposób na przedstawienie treści, na proponowanie także pewnego sposobu interpretowania jego twórczości, bo metafora rzeczywiście trafia do czytelnika w sposób tak bezpośredni, poprzez zmysły, więc generalnie to jest taka stała właśnie, choćby stylistyczna tej recepcji. Nie znalazłam ani jednej negatywnej recenzji czy negatywnej krytyki, więc to też jest taka charakterystyka tej włoskiej recepcji Chopina, która może zaskakiwać. Natomiast na zewnątrz może zaskakiwać to, że jest pewna rozbieżność pomiędzy tonem krytyki dotyczącej Chopina, a stylem wykonawczym jego muzyki obecnym w grze włoskich pianistów. Arturo Benedetti Michelangeli, Maurizio Pollini, to przede wszystkim o nich jest mowa w tej chwili. Więc z jednej strony rozległa i wylewna metaforyzacja w piśmie, a jeśli chodzi o wykonawstwo, to mamy bardzo esencjonalne formy wypowiedzi.
To takie nietypowe wydawałoby się dla Włochów, prawda? Coś takiego skondensowanego.
Dokładnie tak. Włoska interpretacja Chopina jest interpretacją bardzo kontrolowaną i można powiedzieć dość obiektywną, więc jest to bardzo ciekawe. Ale inna rzecz właśnie, która jest bardzo ważna, i którą może warto wymienić już teraz, to fakt, że artyści, muzycy cały czas angażowali się we Włoszech, tu mówię właśnie od XIX wieku aż po XXI wiek, bo nadal to robią, aby wykształcenie muzyczne było jak najbardziej dostępne dla jak najszerszej warstwy społeczeństwa. Podejmowane były różne inicjatywy, żeby udostępniać twórczość różnych kompozytorów, od klasyków wiedeńskich po muzykę współczesną, po to, by ta muzyka znalazła się bezpośrednio wśród ludzi, nawet tych, którzy nie znają się na muzyce w ogóle. I tutaj moja aluzja jest do koncertów, które dawał Maurizio Pollini w fabrykach w latach 70. XX wieku. To były bardzo głośne inicjatywy, które świadczyły właśnie o tej potrzebie artystów i inteligencji, aby angażować na polu muzycznym, żeby udostępnić to całe dziedzictwo muzyczne klasyczne jak najszerzej. I to jest bardzo, bardzo ważne.
Nawiązując właśnie do tego, co mówisz, do tej muzyki, która rozbrzmiewała w fabrykach, to wydaje mi się, że takie mamy przynajmniej wyobrażenie o Włochach, że są bardzo muzykalni. I ta muzykalność jest czymś wręcz naturalnym. Ta muzyka jest wszędzie. Czy to prawda?
Tak, powiedziałabym naprawdę, że tak, bo też mogę to porównać z tym, co dzieje się w Polsce. W Polsce na przykład śpiewa się zazwyczaj, kiedy są dane okazje, święta. Jest wspaniałe dziedzictwo pieśniowe oczywiście. Natomiast we Włoszech śpiewa się o wiele częściej w sposób bardzo spontaniczny w każdej okoliczności. Zacznijmy od zacisza domowego, od warunków domowych, takich codziennych. No to właściwie to jest normalne, że przechodząc z pokoju do pokoju, przemieszczając się po prostu po mieszkaniu, to troszkę się gwizda, trochę się śpiewa coś.
Wyjmując pranie można na przykład śpiewać, albo przygotowując jedzenie.
Jak najbardziej. Może tak fragmentarycznie coś, ale po prostu ciągle jest jakiś motyw faktycznie. We Włoszech widać też, że rodzina, w której w ogóle brakuje tego elementu muzycznego, ma jakiś problem. To znak, że jest pewien stres, są pewne komplikacje, jest jakieś napięcie czymś spowodowane. No i wtedy jest cisza w rodzinie. Jeżeli jest coś, co martwi Włocha, to właśnie jest to cisza tak naprawdę. Podobnie jak picie herbaty zamiast kawy, to od razu rozumiemy, że chyba jest to związane z jakimś problemem żołądkowym po prostu [śmiech].
Ale też wychodząc z tego domu, ten śpiew, ta muzyka jest obecna na ulicy. Idziemy do sklepu, idziemy coś zjeść, to też ta muzyka jest obecna i nie mam na myśli muzyki puszczanej z płyty.
Muszę powiedzieć, że też teraz jak się zastanawiam, to całe moje dzieciństwo było de facto rozśpiewane. Ja nie pochodzę z rodziny muzycznej, ale np. bawiąc się na podwórku, to nie było ani dnia, żebyśmy czegokolwiek nie śpiewali. I to były wyliczanki, różne zabawy, ale wszystkie były związane z jakąś piosenką po prostu. Więc bardzo dużo śpiewa się od dzieciństwa i potem ten pociąg do muzyki zostaje, bo jest czymś naturalnym.
W Polsce też dzieci dużo śpiewają, ale potem, na etapie dojrzewania, albo trochę nawet wcześniej, ta muzyczna spontaniczność się jakoś kończy. I potem śpiewanie publiczne wiąże się jednak z jakimś zawstydzeniem.
Praktykowana można powiedzieć jest prawie wyłącznie strona powiedzmy profesjonalna. Natomiast we Włoszech równolegle, systematycznie istnieje taki obszerny system wykształcenia nieprofesjonalnego, więc nie ma nic dziwnego w tym, że na przykład człowiek ma ochotę pobierać lekcje instrumentu mając 50 lat. I ten człowiek znajduje spokojnie mnóstwo chętnych do tego nauczycieli.
I nikt się nie łapie za głowę, co ty właściwie chcesz w takim wieku, prawda?
Absolutnie!