„Edukacja zdrowotna to żadna rewolucja”

Czy ZNP rozpacza za edukacją zdrowotną jako przedmiotem obowiązkowym?

Myślę, że rozpacz to zbyt dużo powiedziane, natomiast uważamy, że taki przedmiot jest potrzebny w szkole. Spór, który powstał wokół edukacji zdrowotnej, to takie proxy war. Wojna zastępcza między plemionami politycznymi. Nie jestem specjalistą, jeżeli chodzi o edukację zdrowotną. Rozumiem obawy rodziców.

Przeczytam kilka zdań. „Dojrzewanie. Uczeń zna kryteria dojrzałości biologicznej, psychicznej i społecznej. Rozumie czym jest cielesność, płciowość, seksualność”. Dalej. „Seksualność człowieka. Uczeń określa pojęcie związane z seksualnością, męskość, kobiecość. Określa główne funkcje płciowości”. Z czego jest ten cytat? Czy to jest ta edukacja zdrowotna? Nie.

Zajrzałem do podstawy programowej przedmiotu: „Wychowanie do życia w rodzinie”. Ludzie trochę się „napuścili”. Dlaczego? Bo działy dojrzewanie, seksualność człowieka, czyli elementy wychowania seksualnego obowiązują w polskiej szkole od kilkudziesięciu lat i są radośnie realizowane, mniej lub bardziej udolnie oczywiście, na przedmiocie, który się nazywa wychowanie do życia w rodzinie. A tę podstawę programową zatwierdzała pani minister Zalewska, którą trudno byłoby podejrzewać o zakusy i chęć demoralizacji polskiej młodzieży.

A tym bardziej seksualizacji.

Te dwa działy są przeniesione do wychowania zdrowotnego. Burza w szklance wody i wojna o nic.

Katalog pojęć jest oczywiście rozszerzony. W wychowaniu zdrowotnym są szczegóły techniczne. Pozwolę sobie przeczytać, bo, przygotowałem się do rozmowy. „Wymienia i stosuje zasady higieny osobistej związanej ze zmianami okresu dojrzewania, higieny całego ciała, w tym narządów płciowych. Wymienia zasady użycia podpasek i tamponów”. Być może to kogoś uraziło, nie wiem. Powtarzam, to nie jest żadna rewolucja w polskiej szkole.

Nie wiem, czy słuchacze mają świadomość, że część lekcji wychowania do życia w rodzinie jest realizowana odrębnie dla chłopców, odrębnie dla dziewcząt - po to, żeby uniknąć ewentualnego zażenowania, niezręcznych sytuacji.

A z punktu widzenia nauczycieli – możliwa byłaby taka wersja, że elementy wychowania zdrowotnego będą obligatoryjne, a tylko wychowanie seksualne będzie fakultatywne? Czy tego się nie da zrobić w szkole?

Nie, jak już podjęto decyzję i mamy się kłócić w polskiej szkole i przenosić ten spór polityczny, to niech to będzie przedmiot nieobowiązkowy. Wychowanie do życia w rodzinie również jest nieobowiązkowe. Nie wyważajmy otwartych drzwi, niech zostanie tak jak jest. To moje prywatne zdanie i mówię to jako człowiek z natury dość ostrożny, może nawet miejscami konserwatywny – przeczytałem podstawę programową wychowania zdrowotnego i gdyby moje dzieci były w odpowiednim wieku, wysłałbym je (na te zajęcia – red.). Uważam, że to jest bardzo potrzebne młodym ludziom.

Zachęcam państwa: weźcie podstawę programową, wydrukujcie z internetu – i wychowania do życia w rodzinie, i edukacji zdrowotnej, przeczytajcie i zobaczcie, czy tam faktycznie są jakieś groźne tematy.

Poza tym, dziwi mnie ten stopień nieufności do środowiska nauczycielskiego. Czy naprawdę państwo myślicie, że polscy nauczyciele czyhają, żeby rzucić się i demoralizować te polskie dzieci tak do cna? Tak nie jest, podkreślam.

„Jak nazywają się dwie dziewczyny, które się kochają – gejki? - pytają dziewczynki z klas 1-3”

Decyzja była warunkowana politycznie, nie ma się co oszukiwać. Politycy opozycji mówią, że po wyborach prezydenckich sprawa powróci i w czerwcu będzie można ten przedmiot przywrócić jako przedmiot obowiązkowy. Przecież arkusze organizacyjne przygotowuje się do końca maja. Czy to w ogóle byłoby możliwe?

Nie, myślę, że nie byłoby możliwe. Jeżeli teraz taka decyzja zapadnie, to podejrzewam, że będzie tak jak z wychowaniem do życia w rodzinie: że będzie to przedmiot nadobowiązkowy. I niech już tak zostanie. Naprawdę, nie powinniśmy przenosić sporów politycznych do szkoły. Zostawmy wychowanie i nauczanie nauczycielom i fachowcom od nauczania.

Gabriela Olszowska: Wychowaniem zajmują się rodzice, edukowaniem szkoła. Edukacja zdrowotna jest potrzebna Gabriela Olszowska: Wychowaniem zajmują się rodzice, edukowaniem szkoła. Edukacja zdrowotna jest potrzebna

Czy rodzicom wydaje się, że zamkną swoje dzieci w szklanej kuli? Że dzieciaki nie będą oglądać TikTokerów, którzy prowadzą kanały na temat płciowości, seksualności? Opowiem to jako rodzaj anegdoty. Nauczycielka opowiadała, że w klasach 1-3 przyszły do niej dziewczynki i mówią tak: „Proszę pani, my wiemy, że są takie dziewczyny, kobiety, które się lubią i chcą być razem. Jak one się nazywają – gejki? Jak my mamy mówić?”. Proszę państwa, przecież nikt tych dziewczynek nie uczył o tych rzeczach. One słyszą, czytają. To do kogo mają przyjść? Do tego TikTokera i słuchać nieraz głupot, które tam są opowiadane, czy do swojej wychowawczyni i mieć odwagę o to zapytać?

„Albo będzie zmiana sposobu finansowania edukacji, albo szkoły będą padać”

Informacje o likwidacji szkół należy przesyłać do kuratorium do końca lutego – w samym środku kampanii prezydenckiej. Myśli pan, że te decyzje mogą być też warunkowane kalendarzem wyborczym?

Chyba nie do końca. Wydaje mi się, że cały czas jesteśmy w jakiejś kampanii wyborczej, jak to w demokracji. I wreszcie przechodzimy do tematów, które naprawdę mogą zaboleć, i rodziców, i społeczności lokalne. Zbliża się gigantyczny kryzys demograficzny. Jest larum. Są gminy, gdzie rodzi się po kilkanaścioro dzieci, a są tam na przykład trzy szkoły. Co z tym fantem zrobić? Będzie bolało, jeżeli z tych trzech szkół, trzeba będzie zostawić jedną, bo samorząd będzie miał problem z utrzymaniem.

Nie unikniemy tego. To nie jest, moim zdaniem, sprawa polityczna. Albo będzie zmiana sposobu finansowania edukacji, albo te szkoły będą padać. Nie mówię, że w tym roku.

Kuratorium mówi o dwóch placówkach.

To nie jest jakaś skala, która mogłaby budzić zaniepokojenie, jeżeli chodzi o województwo małopolskie. Nie unikniemy tego problemu. Jest to również przedmiot rozmów Związku Nauczycielstwa Polskiego z Ministerstwem Edukacji. My już dzisiaj bijemy na alarm i mówimy o konieczności zmiany standardów finansowania, jeżeli chcemy utrzymać małe szkoły. Za kilka lat może się okazać, że jedna trzecia szkół, zwłaszcza w terenach wiejskich, jest do likwidacji. Co wtedy?

Skoro o rozmowach z Ministerstwem Edukacji Narodowej - powstał komitet monitorujący reformę edukacji, której pierwszy etap (dotyczący klasy pierwszej i czwartej) ma wejść w życie we wrześniu 2026 roku. Blisko kampanii przed wyborami parlamentarnymi.

Trafił pan w sedno. Musimy uwolnić się od doraźności, od kampanii politycznych. W tym zespole są również przedstawiciele ze strony Związku Nauczycielstwa Polskiego, m.in. wiceprezes Urszula Woźniak. Te zespoły powinny pracować nie w cyklu wyborczym, tylko w cyklu rozsądkowym. Fachowo, stosując metody naukowe, tak, żebyśmy wypracowali wreszcie strategię edukacyjną. Ona nie powinna być obliczona na 4 lata, tak jak w cyklu wyborczym, tylko przynajmniej na lat 20. To jest cykl w edukacji.

Czego mamy uczyć? Sztuczna inteligencja, malejące szkoły, szkoły w chmurze, szkoły wirtualne. Za 5-10 lat pojawią się wirtualni nauczyciele. To są duże zagadnienia, o których się dyskutuje w tzw. poważnych krajach, a u nas w dalszym ciągu młócka polityczna. Ekscytujemy się właśnie czymś, co tak naprawdę nie stanowi zagrożenia.

„Reforma edukacji powinna powstać jak na konklawe”

Związkowcy podkreślają konieczność przeprowadzenia reformy. Mówi się o podniesieniu rangi nauczycieli, sprawczości, kompetencjach. Długo można by wymieniać. Na razie nic się nie kryje za tymi hasłami.

Bo nikt nie ma pomysłu. Uderzmy się w piersi i bądźmy szczerzy. Tak naprawdę ostatni pomysł na polską edukację to była jednak gimnazja. Prof. Handke miał taką wizję, że zmieniamy strukturę edukacji i to spowoduje wzrost jej jakości. Od przynajmniej 20 lat mówimy, że klucz jest gdzie indziej. Nie tyle struktura jest ważna. Nawiasem mówiąc, gimnazja przydałaby się dzisiaj, w warunkach niżu demograficznego. Jedna zbiorcza szkoła, która by grupowała młodzież, obniżyłaby koszty.

Kluczem jest nauczyciel i jego przygotowanie na uczelniach. Kluczem jest ograniczenie „produkcji”, przepraszam za takie określenie, nauczycieli. Dzisiaj sto tysięcy nauczycieli co roku opuszcza mury uczelni. Jak zachować jakość nauczania w takiej masie? Od tego powinniśmy zacząć. Dobry nauczyciel, niezależnie od warunków, narzędzi, poradzi sobie w szkole.

Jak mi się nie uda, to zostanę nauczycielem Jak mi się nie uda, to zostanę nauczycielem

Z drugiej strony, jeżeli byśmy stworzyli taki elitarny zawód, czyli przyjmujemy najlepszych, to jesteśmy za badaniami psychologicznymi, testami osobowościowymi, rozmowami kwalifikacyjnymi.

Kasus Finlandii, gdzie studentów do zawodu nauczycielskiego bada pod każdym względem. Od tego trzeba, naszym zdaniem, zacząć.

We wrześniu 2026 roku do naszych szkół wejdzie wielka reforma edukacji, ale nie wiemy jeszcze jaka?

Dokładnie tak. Skoro powstał komitet monitorujący, to znaczy, że jeszcze nie ma co monitorować. Jak to u nas. Związek Nauczycielstwa Polskiego również nie został poinformowany o jakichś szczegółach. Będą szczegóły, będzie ta wizja przedstawiona przez Ministerstwo Edukacji i będziemy się do tego odnosić. Zobaczymy. Nie byłbym tutaj ogromnym optymistą.

Reformę edukacji z prawdziwego zdarzenia powinny poprzedzić konsultacje, debaty, rozmowy ze środowiskiem. Powinno się zamknąć tych specjalistów jak na konklawe. Niech siedzą miesiąc w jakimś specjalnym ośrodku odosobnienia. Oczywiście mówię tu pół żartem, pół serio. I niech specjaliści wypracują tezy dla ministerstwa. A tak siądzie pani minister Nowacka z panią Lubnauer i... wymyślą. Przecież tak się nie da.